Byłyśmy szalone
Ewa Wrażeń – w Fastach od 1992 do 2024 roku (najpierw w BZPB Fasty, potem w powstałej na ich bazie wykańczalni Spółki Andropol), przez wiele lat na stanowisku kierownika działu wzornictwa
Ewa pamięta jak w artystycznym szale biegały do farbiarni i – mimo sprzeciwu jej kierowniczki – brały różne farby, mieszały je ze sobą, by uzyskać jakiś nowy, ciekawy kolor. Potem nie raz, wracając autobusem do domu łapała zdziwione spojrzenia ludzi. Dopiero wtedy zauważała, że ręce ma po łokcie ubabrane w farbie albo poplamione ubranie. Fastowskie projektantki były absolutnie wkręcone w swoją pracę.
W Fastach w latach 90. rysowało się jeszcze na kartonach. Na podłodze pracowni, bo nie było innego miejsca. Pokój projektantek mieścił się wtedy przy bramie wejściowej z portierniami. W pomieszczeniu było bardzo słabe światło, pracownice nie miały odpowiednich stołów. Ewa walczyła więc o lepsze warunki: biurka, lampy, materiały plastyczne. Mimo, że to były przaśne czasy, nie wspomina ich źle. Kombinat dawał też różne możliwości.
Inspiracje z zagranicy
Dzięki Fastom projektantki mogły wyjeżdżać na branżowe targi, także zagraniczne. W latach 90., przed erą Internetu stamtąd głównie czerpały inspiracje, przywoziły ulotki, katalogi, czasopisma, zaglądały do tamtejszych butików. Największe doroczne wydarzenie to był wyjazd do Paryża na Première Vision. Wspomina, że przenosiły się tam z burej peerelowskiej rzeczywistości jak do innego świata. W polskim wzornictwie dominowały stonowane beże i niebieskości, a tam atakowała je feeria barw. Nie mogły zrozumieć, jak to jest, że to co dopiero projektanci lansowali na wybiegach już było na ulicach Paryża. To miasto żyło, oddychało modą. Ocenia, że Polska pod tym względem była wtedy jakieś dwa lata w tyle za Francją.
Ważne były Targi Techtextil we Frankfurcie. Targi Indigo w Kolonii z kolei były jak udział w wystawie artystycznej. W osobnych salach robiono instalacje z tkanin, powstawały całe scenografie. Jeśli tematem targów była porcelana, to na ścianach pojawiały się błyski, tkaniny były gładkie, połyskujące, kolorystyka pastelowa, wzory drobne. Kiedy hasłem była wiklina można się było spodziewać, że akcenty położone zostaną na wyraziste sploty, fakturę, dominować będą kolory natury. Chodziły po wystawowych salach jak po zaczarowanym świecie. Z notesikami w rękach, bo nie można było fotografować, żeby nie kraść pomysłów. Zapisywały więc, robiły poglądowe rysunki i potem odtwarzały podpatrzone motywy filtrując je oczywiście przez własną wrażliwość. Po powrocie z uporem przemycały te nowe trendy i trafiały na opór materii, bo musiały robić przede wszystkim to, co się sprzedawało. Najlepiej zaś schodziła niestety tandeta, np. misie z wytrzeszczonymi oczami.
– Byłyśmy stanowcze, nie zgadzałyśmy się na byle co i myślę, że na tym wygrałyśmy – uważa Ewa Wrażeń.
Nikt tak jeszcze nie pokazywał w Polsce swoich kolekcji
Pomysły na tkaniny a także na ich prezentację przywoziły do Polski. Fasty były w awangardzie, nawet jeśli chodzi o wystrój stoisk. Białostockie projektantki znane były z tego, że zawsze robią coś zaskakującego. Na ścianie w domu Ewy wisi powiększone zdjęcie jednej z pierwszych profesjonalnych modowych sesji fotograficznych w Fastach.
– To moje córki, to dzieci Basi Kapuścińskiej, a to chłopcy fotografa – pokazuje. – Kapelutki są z fastowskich tkanin, i kurtki też są z naszego materiału. Byłyśmy takie szalone, że zatrudniałyśmy własne dzieci, ale tak chciałyśmy coś zmienić w myśleniu o modzie w Polsce, pokazać, że można tkaniny prezentować inaczej niż tylko na tych okropnych, nudnych wystawowych ściankach.
Dobrze pamięta tę sesję, bo Fasty zrobiły wtedy furorę na targach w Poznaniu. Wypożyczyły z Desy meble, które były scenografią dla tkanin, z szuflad na przykład wystawały w pozornym nieładzie fragmenty odzieży. Basia Kapuścińska uszyła płaskie makiety różnych ubrań, głównie dziecięcych, które były eksponowane na antycznych stolikach i fotelach. Nikt jeszcze tak nie pokazywał w Polsce swoich kolekcji. Nie można się było dopchać do fastowskiego stoiska.
Zawsze o krok do przodu
Fasty były gwiazdą na krajowych targach: w Łodzi i Poznaniu. Projektantki z niemal wszystkich wracały z medalami. W nagrodę dostawały jednak tylko uścisk dłoni prezesa. Nie mogły liczyć na żadne premie, zresztą wtedy nawet się nie myślało tymi kategoriami. We wspomnieniach Ewy Wrażeń krajowe targi zazwyczaj wyglądały tak, że dyrektor handlowy truchtem przebiegał stoiska konkurencji. Jak zobaczył ciekawą tkaninę, która ewidentnie budziła zainteresowanie klientów, to odcinał kawałek i przynosił do projektantek z poleceniem: „Tego nie mamy. Zróbmy!”. Działały więc, kombinowały, choć najczęściej to inni ściągali i kopiowali od Fast.
Białostockie wzory miały wyrobioną markę, projektantki były zawsze o krok do przodu. Dochodziło do tego, że musiały zastrzegać wzory. Jeden z nich, deseń w liść dębu, o wdzięcznej towarowej nazwie „Amelka” cieszył się dziką popularnością. Przetwarzały go w kółko, w coraz to nowszych wariantach. Ewa wspomina, że w końcu nie mogła już na niego patrzeć.
Zawsze walczyła z rutyną. Wiele razy przekonywała dyrektora, że dość już tych bezpiecznych błękitów i granatów, że gama kolorów jest przeogromna, a Polacy i Polki są gotowi, by się modą bawić.
Zaproszenie od Ikei
Jej zdaniem jednym z niewykorzystanych, przegapionych przez Fasty momentów było zaproszenie do współpracy od Ikei. Zespół projektantek zrobił wtedy na zamówienie szwedzkiej firmy serię pt.: „Push Poland”. W przekonaniu Ewy to były świetne projekty i bardzo żałuje, że się nie zachowały. Zdobyły uznanie szwedzkich designerów. Był nawet pomysł, żeby zrobić z nich wystawę. Bez kompleksów mogły konkurować z tkaninami z całej Europy. Widziała, że na metkach szwedzkich materiałów są nazwiska projektantów, czasami nawet ze zdjęciem, ale w Polsce nikt się wtedy takimi szczegółami nie przejmował. Fastowskie projektantki pozostawały anonimowe.
Ona zresztą wtedy też nie przywiązywała do tego wielkiej wagi. Najważniejszy był proces twórczy, żeby zmienić tę polską przaśność i zaproponować coś bardziej kolorowego, niezwykłego. Stosowały różne techniki, m.in. batik czy kolaż: wydzieranki wyklejanki, używały świecy i wosku. Miały naprawdę dużą twórczą wolność. Co pół roku wypuszczały nowe projekty. Dzięki temu, że zespół tworzyło 4 czy 5 kobiet, a każda miała inny styl, ten sam temat wyglądał zupełnie inaczej.
– Nigdy nie chciałyśmy wracać do starego pomysłu. Byłyśmy szalone, tyle tych wzorów produkowałyśmy. Dwa razy w roku tapetowałam pracownię nowymi projektami i zapraszałam pracowników z różnych działów, żeby głosowali, który im się podoba – opowiada Ewa Wrażeń. – Chciałam, żeby wiele osób miało wpływ na to, co pójdzie do produkcji. Sama się też wiele wtedy uczyłam.
Zadanie dofinansowane ze środków z budżetu Miasta Białegostoku.